W ciągu ostatnich lat zdarzało mi się jeździć jedynie na krótsze plenery, tym razem do dyspozycji mieliśmy aż 8 dni. Wydawało mi się, że im dłuższy wyjazd tym bardziej produktywny...nic bardziej mylnego, gdy w grę wchodzą 30 stopniowe upały i częste marsze pod górę...
Nie chcę jednak narzekać, bo plener nad jeziorem, mnóstwo pięknych widoków, poznawanie Bieszczad, rekompensowało wszelkie niewygody.
Dzień przyjazdu, nie owocował wielkimi dziełami, ale mogłam się przekonać na własne oczy, że Polska ma wiele czarujących (w tym Jezioro Solińskie) zakątków. Sam Polańczyk o tej porze roku jest przeludniony a ośrodki wczasowe nie są szczytem myśli architektonicznej...jednakże małe pensjonaty oceniam na całkiem przyjemne.
Dzień przyjazdu, nie owocował wielkimi dziełami, ale mogłam się przekonać na własne oczy, że Polska ma wiele czarujących (w tym Jezioro Solińskie) zakątków. Sam Polańczyk o tej porze roku jest przeludniony a ośrodki wczasowe nie są szczytem myśli architektonicznej...jednakże małe pensjonaty oceniam na całkiem przyjemne.
Już z samego rana następnego dnia pomknęliśmy w kilka samochodów w okolice szlaku prowadzącego do Rezerwatu Sine Wiry. Podziwiam wszystkich niedzielnych kierowców podróżujących po krętych i stromych drogach Bieszczad... Siedmiokilometrowy marsz był ceną jaką zapłaciliśmy za możliwość obcowania z tym cudem natury (przełom rzeki Wetliny). Kaskady przejrzystej wody i skalisty brzeg wyrzeźbiony w różnokształtne bloki, to coś co zainspiruje każdego artystę. Polecam!
Tego samego dnia zdążyliśmy jeszcze odwiedzić sławną w Cisnej restaurację/pub "Siekierezadę" z diabelskim wystrojem i siekierkami wydawanymi przy zamówieniu obiadu. Pierogi stamtąd z leśnymi jagodami smakują najpyszniej, orzeźwiają kiedy doskwiera upał. Jeśli chodzi o walory architektoniczne miejscowości to takowych brak. No może oprócz karczmy przypominającej domki z Shire (Hobbit). Jakoś nie udało nam się wypatrzeć sławnej kolejki wąskotorowej - uznawanej za główną atrakcję.
Fajnym punktem programu było odwiedzenie Liska. Miasto o wielokulturowej przeszłości, której wiele śladów można dziś w nim zobaczyć - Synagoga, macewa, pożydowskie kamienice, dawny bank zaliczkowy. Jeśli chodzi o kulinarne odkrycie to są nimi HRYCZANIKI (kotlety z kaszy gryczanej i twarogu), które jadłam w restauracji "Stare Lisko", taką regionalność uwielbiam, mniam! Z zacienionego tarasu restauracji widać panoramę miasta z zabytkowym, świeżo odnowionym ratuszem. Na obrzeżach można również podziwiać zamek Kmitów, barokowy kościół i najpiękniejsze ceglane gimnazjum jakie widziałam zabytkowe niczym Hogwart ;). Dodam jeszcze, że kilkoro z nas uwiecznił samochód Google Street View (oczywiście w trakcie tworzenia).
Przedostatni dzień owocował w wielką atrakcję, wypad do skansenu w Sanoku. Tam można by spędzić cały miesiąc na rysowaniu, gdzie się człowiek nie odwróci tam jakiś zabytkowy relikt architektury (kościoły, cerkwie, rekonstrukcja rynku i mnogość innych zabudowań). Ubolewam tylko, że nie zobaczyłam maszyn związanych z wydobyciem ropy naftowej - naszej chluby narodowej.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze raz o Sanok - rodzinne miasto Beksińskiego! Zwiedziliśmy też rynek i teren zamku. Posumowanie: Polska pięknieje!
Fajnym punktem programu było odwiedzenie Liska. Miasto o wielokulturowej przeszłości, której wiele śladów można dziś w nim zobaczyć - Synagoga, macewa, pożydowskie kamienice, dawny bank zaliczkowy. Jeśli chodzi o kulinarne odkrycie to są nimi HRYCZANIKI (kotlety z kaszy gryczanej i twarogu), które jadłam w restauracji "Stare Lisko", taką regionalność uwielbiam, mniam! Z zacienionego tarasu restauracji widać panoramę miasta z zabytkowym, świeżo odnowionym ratuszem. Na obrzeżach można również podziwiać zamek Kmitów, barokowy kościół i najpiękniejsze ceglane gimnazjum jakie widziałam zabytkowe niczym Hogwart ;). Dodam jeszcze, że kilkoro z nas uwiecznił samochód Google Street View (oczywiście w trakcie tworzenia).
Chwile rozrywki przeplataliśmy z wytężonym rysowaniem. Po uwiecznieniu starego, drewnianego kościółka w Średniej Wsi udaliśmy się nad wodę... Ja wolałam malować żaglówki nad jeziorem, niż jak reszta ekipy najzwyczajniej plażować ;)
Przedostatni dzień owocował w wielką atrakcję, wypad do skansenu w Sanoku. Tam można by spędzić cały miesiąc na rysowaniu, gdzie się człowiek nie odwróci tam jakiś zabytkowy relikt architektury (kościoły, cerkwie, rekonstrukcja rynku i mnogość innych zabudowań). Ubolewam tylko, że nie zobaczyłam maszyn związanych z wydobyciem ropy naftowej - naszej chluby narodowej.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze raz o Sanok - rodzinne miasto Beksińskiego! Zwiedziliśmy też rynek i teren zamku. Posumowanie: Polska pięknieje!